ANDRZEJ KOSTYRA VIDEOBLOG o boksie: Al Capone by do tego nie dopuścił

2017-06-05 8:41

21 maja 2005. Hala United Center w Chicago. Wielkie święto amerykańskiej Polonii. Po raz pierwszy w dziejach dwóch Polaków miało walczyć na jednej gali o mistrzostwo świata: Tomek Adamek i Andrzej Gołota. 20 126 widzów, w tym większość Polonusów. ANDRZEJ KOSTYRA w swoim blogu o boksie "Bokserskie grzmoty i anegdoty".

Najpierw pojawił się w ringu Adamek, jego rywalem był Australijczyk Paul Briggs, a stawką pas czempiona WBC w półciężkiej. Briggs chwalił się, że skoro łamał nogi dilerom narkotyków to i złamie Adamka. I niewiele brakowało, aby tak się stało. Walka była niezwykle dramatyczna i twarda, krew lała się z rozciętego łuku brwiowego Australijczyka. Pod koniec pojedynku jego twarz przypominała krwawą indiańską maskę, ale Adamek też nie wyglądał na modela. Nos miał jak kulfon, zapuchnięty. Okazało się, że przystąpił do walki z niezaleczoną kontuzją nosa (było nawet ryzyko odwołania pojedynku). W drugiej rundzie otrzymał potężny cios i nos złamał się ponownie. - Od tego momentu po jego każdym ciosie w twarz odczuwałem potworny ból – wyznał „Góral”.

W 8. rundzie, po prawym Briggsa, Adamek zatoczył się i poleciał na liny. Ale wytrzymał do końca i wygrał 2 do remisu (115:113, 117:113 i 114:114).

- Proszę państwa. Mamy polskiego mistrza świata w boksie w wadze półciężkiej. A możemy mieć drugiego, bo zaraz do ringu wejdzie Andrzej Gołota, aby walczyć o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej z Lamonem Brewsterem. Andrzej jest tak silny, że mógłby przenosić góry do Mahometa – entuzjazmowałem się, komentując ten pojedynek w telewizji z Agnieszką Rylik.

No i wyszedł Gołota. Brewster rzucił się na niego jak dzik, trzy razy posłał na deski i w 50 sekundzie było po walce. Andrew był tak oszołomiony, że pytał sekundantów dlaczego już nie walczy. Po gali afera na konferencji prasowej. Okazało się, że Tomasz Adamek, chociaż został mistrzem świata, nie ma mistrzowskiego pasa, bo ten gdzieś się zawieruszył. - Leżał na stole komisarza zawodów i zniknął – tłumaczyli się ludzie Dona Kinga i przedstawiciele WBC.

Czy ktoś ukradł pas, czy się upił i go zgubił – do dziś nie wiadomo. - Najważniejsze, że jestem mistrzem świata. A pas albo się znajdzie albo zrobią mi nowy – bagatelizował Adamek.

Po konferencji spotkałem menedżera Adamka, Ziggy'ego Rozalskiego. Zaproponował, że podrzuci mnie i fotoreportera „Super Expressu” Wojciecha Kubika do hotelu. Wsiedliśmy do długiej chyba na 10 metrów limuzyny, w której oprócz kierowcy był już jakiś znajomy Ziggy'ego. Przedstawił się, ale nie dosłyszałem nazwiska.

A w aucie gorąco dyskutowaliśmy o aferze z pasem. - O czym tak mówicie, dlaczego jesteście tacy podnieceni? - zapytał nie rozumiejący polskiego znajomy Ziggy'ego. Wyjaśniłem mu, że jest afera, bo Adamek zdobył mistrzostwo świata, ale nie dostał pasa czempiona, bo gdzieś zaginął.

- Gdy wujek rządził w Chicago, było to nie do pomyślenia. Wtedy był wszędzie porządek, drogi też były lepsze – pokiwał głową z niedowierzaniem tajemniczy nieznajomy.

Potem zapytałem Ziggy'ego, kto to jest. Okazało się, że to Jospeh Capone, bratanek legendarnego gangstera Ala Capone. - Jest prawnikiem, zatrudniam go do trudniejszych spraw. To nazwisko jeszcze otwiera w Ameryce wiele drzwi – zaśmiał się Ziggy.

Pół roku później w Rosemont doszło do rewanżu pomiędzy Adamkiem i Briggsem.

I znów było wielkie bombardowanie (Adamek rzucił 986 bomb, z czego 272 dotarły do celu, Briggs 756, 248 w celu) i kontrowersje, „Góral” wygrał niejednogłośnie. Po tamtej walce znany amerykański komentator telewizyjny Jim Lampley stwierdził, że łącznie te 24 rundy rundy wojny Adamek – Briggs były najlepsze jakie widział. A dla mnie te wydarzenia w Chicago mogły mieć fatalny skutek, mogłem się zupełnie zbłaźnić. Przegrałem bowiem zakład z Przemkiem Saletą, bo obstawiłem wygraną Gołoty z Brewsterem. A przegrany miał wyczyścić zwycięzcy buty.

- Przemek, jestem gotowy do realizacji zakładu. Przed odlotem z Chicago podglądałem nawet pracę pucybutów na lotnisku O'Hare. Jest pasta kiwi, szmaty, mam nawet szczoteczkę do zębów, żeby ci wyczyścić szwy przy podeszwach – zadzwoniłem do Salety po powrocie do Warszawy.

- Rezygnuję z egzekucji zakładu. Nie będę dobijał leżącego – odpowiedział były mistrz Europy.

- Ale Przemek. To Gołota leżał nie ja…

- … ale ty, tak jak miliony kibiców, znów dałeś się nabrać Gołocie. To już było dostateczną karą, nie chcę, żebyś czyścił mi buty. Ja już swoją satysfakcję mam. Chciałem ci tylko wyjaśnić, że obstawiłem przegraną Gołoty nie dlatego, że go nie lubię, ale dlatego, że tak mi mówiło moje doświadczenie. Gołota jest już wypalony, nie ma właściwie lewej ręki. Przewidziałem, że sparaliżuje go strach i stres. Balon pękł – podsumował Przemek.

I tak uniknąłem czyszczenia Salecie butów.

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze